Dom Misyjny Św. Wojciecha

Misyjne Seminarium Duchowne Księży Werbistów w Pieniężnie

MSZE ŚWIĘTE W KOŚCIELE SEMINARYJNYM:

dni powszednie – 7:00, 18:00
niedziele i święta – 7:00, 10:00, 17:30

NABOŻEŃSTWO WIECZORNE:

dni powszednie, niedziele i święta- 18:30

MSZE ŚWIĘTE W KOŚCIELE SEMINARYJNYM:

dni powszednie – 7:00, 18:00
niedziele i święta – 7:00, 10:00, 17:30

NABOŻEŃSTWO WIECZORNE:

dni powszednie, niedziele i święta- 18:30

Strona o Bł. Bracie Grzegorzu Frąckowiaku SVD

utworzone przez | 27 wrz 2011

A. Labudda SVD, Brat Grzegorz, Bolesław Frąckowiak, Misjonarz 1999 r, numer specjalny, s. 6-7

Syn Ziemi Wielkopolskiej, zakonnik, misjonarz werbista, ofiarował swe życie, aby ocalić innych, ścięty w Dreźnie, w pięknym miesiącu Maryi, jak napisał w liście pożegnalnym na pięć godzin przed śmiercią, która nastąpiła 5 maja 1943 roku.

Urodził się w wielodzietnej rodzinie 18 lipca 1911 roku w Łowęcicach w parafii Cerekwica koło Jarocina, z rodziców Andrzeja i Zofii z domu Płończak. Miał ośmiu braci i trzy siostry, z których dwie zmarły w dzieciństwie. Jako chłopiec bawił się „w księdza”, urządzając z dziećmi nabo­żeństwa, głosząc im kazania. Chętnie pomagał księdzu proboszczowi jako ministrant. Rósł „w cieniu” domu misyjnego werbistów w Bruczkowie, oddalonego zaledwie parę kilometrów od domu rodzinnego. Nic zatem dziwnego, że z początkiem roku szkolnego 1929 skierował swe kroki do Niższego Seminarium Duchownego w Bruczkowie. Jednakże braki ze szkoły powszechnej, a zwłaszcza uporczywe bóle głowy spowodowały, że musiał zrezygnować z kontynuowania nauki. Chciał jednak zostać misjonarzem. Poprosił zatem o przyjięcie do postulatu braci w Górnej Grupie.

Był zadowolony z obranej drogi, przełożeni też uznali go za zdatnego do rozpoczęcia nowicjatu 8 września 1930 roku. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem razem ze strojem zakonnym otrzymał nowe imię – Grzegorz Dwa lata później złożył pierwsze, a w 1938 roku wieczyste śluby zakonne. W międzyczasie zdobył zawód introligatora, tak potrzebny dla istniejącej w Górnej Grupie od 1931 roku drukarni zakonnej. Pracę tę wykonywał sumiennie i z entuzjazmem. Był zawsze uśmiechnięty i bardzo uczynny, ogromnie lubiany przez wychowanków górnogrupskiego gimnazjum, którzy przyswajali sobie pod jego okiem podstawy introligatorstwa, a czasami musieli pomagać przy ekspedycji czasopism misyjnych. Wojna zastała go w Górnej Grupie. Od początku mógł wrócić do domu rodzinnego, ale pozostał tak długo, jak to było możliwe. Dopiero na wyraźny rozkaz władz okupa­cyjnych w lutym  1940 roku udał się w strony rodzinne. Najpierw zatrzymał się na jakiś czas u swoich braci w Poznaniu, ale nie sposób było tam uzyskać zameldowania. Wrócił zatem do Łowęcic, do pracy w gospodarstwie rolnym najstarszego brata Wincentego i tam otrzymał zameldowanie. W tym czasie duszpasterzował w Cerekwicy jego ojciec duchowny z Górnej Grupy, o. Jan Giczel. Za jego wiedzą odwiedzał chorych, katechizował dzieci przed I Komunią Świętą, a po uwięzieniu o. Giczela był przez tydzień stróżem Najświętszego Sakramentu, dopóki nie rozdał wszystkich konsekrowanych hostii. Gdy dowiedziano się, że jest dyplomowanym intro­ligatorem, otrzymał nakaz pracy w drukarni w Jarocinie. Tam  zetknął się z polskim podziemiem i bardzo krótko kolportował gazetkę Dla ciebie Polsko. Upomniany przez nowego spowiednika, o. Pawła Kiczkę SVD, zaniechał tej akcji. Nie uniknął jednak aresztowania. Uprzedzony o terminie aresztowania nie ukrył się, ale udał się do swego spowiednika z zapytaniem, czy może całą „winę” przyjąć na siebie. O. Kiczka odpowiedział mu, że może to zrobić, o ile czuje się na siłach. Wymaga to bowiem heroizmu. Wówczas brat Grzegorz wyspowiadał się, przyjął komunię św. i odjechał. Następnego dnia już był w więzieniu w Jarocinie. Z Jarocina razem z innym, został przywieziony do VII Fortu w Poznaniu.

Nikogo nie wydał – takie było ogólne przekonanie współwięźniów. Dzięki jego postawie wielu mogło wrócić do domów rodzinnych, miedzy innymi jego rodzony brat Wincenty. Ja wziąłem wszystko na siebie, bo jak ja zginę, to jestem sam, a on ma żonę i dzieci przekazał bratu Zygmuntowi. Szczególnych udręczeń doznawał od chwili, kiedy Niemcy odkryli w jego czapce zaszyty duży medalik, pamiątkę ślubów zakonnych. Odtąd traktowali go jako „Pfaffe” – klechę. Z Poznania na początku 1943 roku został przewie­ziony do Zwickau. a następnie do Drezna, gdzie został osądzony na karę śmierci i ścięty. Na pięć godzin przed śmiercią napisał wzruszający list pożegnalny do Matki i Braci, gdzie między innymi pisze: …ksiądz przyniesie nam Pana Jezusa… nie plączcie, ale raczej módlcie się za moją duszę… przebaczcie mi wszystko… Zostańcie z Bogiem, do widzenia w niebie, co daj Bóg. Dziś brat Grzegorz znajduje się w gronie błogosławionych jako męczennik, który życie swoje oddał za braci. A Pan Jezus powiedział: Nikt nie ma większej miłości od tej. gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Kiedy przeglądamy szczęśliwie zachowane jego ręcznie przepisane modlitewniki, które są swoistego rodzaju dziennikami duszy, a które sam nazywa Codziennymi ćwiczeniami duchownymi, możemy się przekonać, że od pierwszych dni pobytu w klasztorze dorastał do swej najważniejszej decyzji życiowej. Pierwsze słowa zapisane w tych zeszyci­kach brzmią: Świętym być, tego jedynie pragnę, o Jezu… Podczas ostatnich rekolekcji w Górnej Grupie w 1939 roku zanotował: Tu dziś przed obliczem Trójcy Przenajświętszej, po spowiedzi, przed ołtarzem… czynię następujące postanowienie… całym sercem szukać będę od tej chwili tylko i tylko Boga, w Boga niejako się zamienić, jak dalece można, umrzeć sobie, aby żyć Jezusowi… nie pragnąc niczego, ani przeniesienia do innego domu, innej pracy, lecz całkiem ucichnąć w Bogu. Jego rządzącą rękę we wszystkim widzieć, nie żywić w sobie żadnego przewidywania mogących stać się rzeczy, lecz całkiem być spokojnym w dobroci Bożej, która wszystkim rządzi i wszystkim kieruje. Jeżeli nie chcę dążyć do prawdziwej świętości, to po co przyszedłem do zakonu, przecież po to, świętym.

Galeria zdjęć: